Ta skrzyneczka też była na prezent dla Cioci...jej historia jednak był w pewnym momencie bardziej dramatyczna. Otóż, jak kiedyś pisałam, nie chce mi pękać crackle. Więc pomna wskazówek, że powinien mieć w miarę ciepło, to wsadzałam do piekarnika, co by mu dogodzić. Na 40-50 stopni, dopóki nie popęka. Ale na tej skrzynce dopiero dostrzegłam, że kolory na papierze ryżowym mi się zmieniły- stały się bardziej różowo- czerwone i ciemniejsze i jeszcze pojawiła się cytrynowa żółć...porównałam inne prace , gdzie też były spękliny i wyszło mi, że to zapewne przez ciepło druk na owym papierze tak reaguje...do tej pory mi to nie przeszkadzało, ale teraz to już sama nie wiem...bo przecież nie zawsze to dobrze kolorystycznie wygląda, a dziad lakier inaczej pękać mi nie chciał...Spacjalistka twierdzi, że niepotrzebny ten piekarnik. Może po prostu zmienię preparat i się zobaczy.
W porywie rozpaczy podjęłam próbę i poniebieściłam kwiaty niebieską patyną. Jest już znacznie lepiej.
Też zdjęcia komórką robione, więc bez szału.
***
sobota, 30 lipca 2011
środa, 27 lipca 2011
falbany w pastelach
Szal zrobiony przed wyjazdem, na urodzino-imieniny dla mojej chrzestnej.
Jedwabie, australijskie merynosy, nici jedwabne i jedwabne włókna. I takie cienki tasiemki bawełniono jedwabne i jakieś włóczki na końcach. Nie wiem tylko dlaczego robiłam zdjęcia komórką...
Jak zwykle w ilościach obfitych falbany.
A ponadto Chciałam podziękować z całego serca Pani Beacie J. za namiar na sklep Handweavers, gdzie pogrzebałam sobie, obmacałam, dorwałam kilka ciekawych włókien...o czym pewnie napiszę wkrótce... Ale okolica, gdzie się mieści, była co najmniej ciekawa :)
W drugim sklepie nie byłam, choć okazał się przysłowiowy rzut beretem...Jeszcze raz dziękuję!
Jedwabie, australijskie merynosy, nici jedwabne i jedwabne włókna. I takie cienki tasiemki bawełniono jedwabne i jakieś włóczki na końcach. Nie wiem tylko dlaczego robiłam zdjęcia komórką...
Jak zwykle w ilościach obfitych falbany.
A ponadto Chciałam podziękować z całego serca Pani Beacie J. za namiar na sklep Handweavers, gdzie pogrzebałam sobie, obmacałam, dorwałam kilka ciekawych włókien...o czym pewnie napiszę wkrótce... Ale okolica, gdzie się mieści, była co najmniej ciekawa :)
W drugim sklepie nie byłam, choć okazał się przysłowiowy rzut beretem...Jeszcze raz dziękuję!
Subskrybuj:
Posty (Atom)